Z jednej strony są republikanie z ich liderem w Izbie Reprezentantów Johnem Boehnerem na czele, którzy przekonują, że Ameryka potrzebuje głębokich reform w wydatkach by powstrzymać narastający dług publiczny. Z drugiej strony demokraci pod przywództwem Obamy, którzy zgadzają się, że finanse publiczne trzeba uporządkować, ale nie godzą się, by działo się to w atmosferze szantażu. W efekcie, pierwszego października Kongres odciął dopływ pieniędzy do rządu federalnego.
Wielu analityków przekonuje, że kraj może zbankrutować. Często można było przeczytać, że skutki bankructwa rządu USA byłyby daleko większe niż upadku Lehman Brothers.
Nawet gdyby USA nie mogły dalej się zadłużać, nie oznacza to automatycznego bankructwa. Codziennie rząd amerykański zbiera około 7 miliardów dolarów w różnego rodzaju daninach publicznych. Wydatki na płatności odsetkowe to jedynie miliard dolarów. Obama raczej nie zdecyduje się na zawieszenie obsługi zadłużenia. Najprawdopodobniej w takiej sytuacji doszłoby do przejściowego zmniejszenia wypłacanych emerytur i zmniejszenia płac w budżetówce. Wywołałoby to prawdopodobnie spowolnienie wzrostu ze względu na przyhamowanie popytu konsumpcyjnego, ale jego skala byłaby raczej niewielka, gdyż wiadomo byłoby, że ma charakter przejściowy. W takich warunkach nie byłoby rozsądne ze strony przedsiębiorców, by ograniczać produkcję i zwalniać pracowników.