W uproszczeniu cały pomysł polega na zaangażowaniu do współpracy różnych krajów (ale także podmiotów na niższym szczeblu np. koncernów międzynarodowych), które inwestując w technologię, mogą nie tylko odnosić z tego tytułu profity materialne, ale też wspomagać inne państwa (czy zagraniczne firmy działające na rynku energii) w redukcji związków dwutlenku węgla.
Oczywiście z projektu wspólnych wdrożeń mogą korzystać jedynie państwa, które wcześniej podpisały odpowiednie zobowiązania odnośnie ograniczenia emisji CO2 i są członkami konwencji klimatycznej (oczywiście do tej grupy zalicza się Polska).
Z jednej strony mamy więc inwestora, czyli państwo, które odpowiada za realizację całego przedsięwzięcia i dzięki wdrożonym technologiom oraz budowie elektrowni (np. wodnej, wiatrowej), uzyskuje profity w postaci jednostek redukcji emisji (tzw. ERU) zapisywanych na jego konto. Z drugiej zaś, kraj – który z racji braku kapitału i możliwości technologicznych – nie jest w stanie sam podołać takiej inwestycji.